niedziela, 12 października 2014

"Tajemnica szkoły dla panien" Joanna Szwechłowicz 
Prószyński i S-ka
Wyd. 2014





  Debiutancka powieść Joanny Szwechłowicz „Tajemnica szkoły dla panien“, to powieść osadzona w realiach międzywojennych. Jest rok 1922, na terenach byłego zaboru pruskiego, w małej, spokojnej miejscowości Mańkowice dochodzi do dramatycznych zdarzeń. Jedna z podopiecznych szkoły dla dziewcząt powiesiła się. Poszukiwanie przyczyn i badanie, czy rzeczywiście było to samobójstwo, odbywa się w atmosferze skandalu, a ostatecznie placówka nawet zostaje zamknięta. Zajmujący się sprawą podkomisarz Hieronim Ratajczak, niezbyt rzutki, ani błyskotliwy śledczy, miłośnik landrynek od Fuchsa, człowiek dość mocno zakompleksiony na tle własnego pochodzenia, nie kryje swojej niechęci do całej sprawy. Właściwie można powiedzieć, że jest ona dla niego jak przysłowiowy „kamień w bucie“, tym bardziej, że w kręgu rozmaitych podejrzeń, zaczynają pojawiać się osoby wpływowe i zamożne, prominentne postaci tej małej społeczności, z którymi on wcale nie ma ochoty zadzierać. Jednak kiedy pojawiają się kolejne trupy, nie ma wyjścia, zaczyna traktować sprawę poważnie i drążyć...


  Przyznam, że po przeczytaniu „Tajemnicy szkoły dla panien“, byłam trochę rozczarowana, liczyłam na rewelacyjną lekturę, a chyba dałam się zwieść zręcznej promocji. Zapowiedź  czegoś w rodzaju kryminału retro, w połączeniu z okładką, rekomendacjami i opisem treści, zwiastowały niemal czytelniczą ucztę, niestety "nie najadłam się"... To nie był nawet - sugerowany w zapowiedzi - „flirt" z tym gatunkiem. Wątek morderstwa i śledztwa, czyli to, na co liczyłam przede wszystkim, okazał się najsłabszym ogniwem, zupełnie mnie nie wciągnął i nie wzbudził większych emocji. Przeszłam przez niego bez zaciekawienia, co też jeszcze się wydarzy i jakie będzie rozwiązanie, nic mnie nie zaintrygowało, nie trzymało w napięciu. Czytanie szło niesamowicie opornie, fragmenty interesujące nader często przeplatały się z mocno nużącymi, które wręcz chciało się pominąć. Trochę tak, jakby pisząca  miała zwyżki i spadki formy, wyczuwało się w treści takie momenty, wyraźnie naciągane, jakby tworzone na siłę. O ile szeroko opisana obyczajowość międzywojnia, relacje międzyludzkie, konwenanse, całe tło społeczne i historyczne, okazały się naprawdę mocną stroną całej narracji i przyznam, że przypadły mi do gustu, to mizerny wątek zbrodni całkowicie psuł dobre wrażenie i ciągle przypominał, że to nie tak miało być. Ukoronowaniem tego było zakończenie, mam wrażenie, że zupełnie zabrakło pomysłu na zamknięcie całej  intrygi, niestety było ono nijakie, morderca jakby z łapanki. Z całą pewnością autorka ma potencjał, ale raczej do pisania powieści obyczajowych, kryminały może spokojnie porzucić. Do plusów, dodam jeszcze na osłodę, bardzo ładną okładkę w klimacie retro, która jest niewątpliwie atutem i zachęca do sięgnięcia po książkę, pomimo tego, całość wypada średnio. To oczywiście jest moja subiektywna opinia, nie zamierzam nikogo odwodzić od czytania, ale według mnie miłośnicy kryminału, którzy znają dobrze ten gatunek i mają pewne oczekiwania w stosunku do niego, mogą być nieco zawiedzeni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz