niedziela, 26 października 2014

"Więcej czerwieni" Katarzyna Puzyńska
Prószyński i S-ka
Wyd. 2014





  „Więcej czerwieni“, druga powieść kryminalna w dorobku Katarzyny Puzyńskiej to kontynuacja perypetii młodszego aspiranta Daniela Podgórskiego i komisarz Klementyny Kopp. Po mrożących krew w żyłach wydarzeniach ostatniej zimy pozostały już tylko przykre wspomnienia, mieszkańcy Lipowa i okolic odzyskują spokój, a życie toczy się dalej swoim zwykłym, nieśpiesznym rytmem. Za oknami słoneczne i wyjątkowo upalne lato w pełni, w ośrodku wczasowym nad pobliskim jeziorem Bachotek tłumy turystów korzystają z uroków wypoczynku, rolnicy z miejscowych gospodarstw zajmują się żniwami, a praca policjantów toczy się rutynowym torem, wyraźnie wszystko wróciło do normy, ale jednak nie na długo... W lipcowy poranek na drodze z Lipowa do kolonii Żabie Doły, znalezione zostają zwłoki młodej kobiety, wkrótce pojawiają się kolejne i na tym nie koniec. Morderca jest wyjątkowo brutalny, okalecza ofiary w charakterystyczny sposób, zachodzi podejrzenie, że jest to seryjny zabójca. W celu rozwikłania zagadki przy Komendzie Powiatowej Policji w Brodnicy stworzona zostaje specjalna ekipa, kilku funkcjonariuszy, prokurator oraz psycholog rozpoczynają wyścig z czasem i niebezpieczną grę z bardzo przebiegłym przeciwnikiem, który zręcznie miesza tropy i wydaje się być nieuchwytnym. Daniel Podgórski i Klementyna Kopp znowu mają twardy orzech do zgryzienia, jakby tego było mało trapią ich rozmaite rozterki natury osobistej, co wcale nie ułatwia pracy, a sprawa się wikła i to bardzo...

  Przyznam, że po kolejną część sagi o policjantach z Lipowa sięgnęłam z dużą ciekawością i sporymi oczekiwaniami. Po lekturze „Motylka“ nabrałam ochoty na więcej i dostałam "Więcej czerwieni". Autorka trzyma się swojego, w moim odczuciu dobrego schematu pisania, ale wyraźnie go wzbogaca, co  świadczy o tym, że czuje się coraz pewniej i wypływa na szersze literackie wody, z korzyścią dla odbiorcy. Tym razem sprawa jest znacznie bardziej skomplikowana, jest więcej ofiar, więcej wątków splecionych ze sobą w zaskakujący sposób, do tego mieszanka przeróżnych charakterów, życiorysów i motywacji, a wszystko razem tworzy niezwykle intrygującą opowieść. W ciekawy sposób zarysowane są poszczególne postaci, zarówno te z pierwszego jak i drugiego planu. To już chyba będzie znakiem rozpoznawczym Katarzyny Puzyńskiej, wielowymiarowi, barwni, a jednocześnie wiarygodni bohaterowie, z pewnością duża w tym zasługa jej wykształcenia. Morderca jest bardziej wyrafinowany i szalony niż w pierwszej powieści, czerpie ze swojej działalności przyjemność, a ze śledczymi prowadzi swego rodzaju psychologiczną rozgrywkę. Znów pojawia się zabieg opisu zdarzeń od strony oprawcy, poznajemy jego tok myślenia, zamierzenia oraz kalkulacje, jednocześnie jest to na tyle sprytnie podane, że choć wiele się o nim dowiadujemy i co nieco nam się rozjaśnia, nie sposób go zidentyfikować na tej podstawie. Tradycyjnie jest wielu podejrzanych i mnóstwo wątków, które elegancko wyprowadzają nas w pole. Kiedy coś zaczyna się układać w logiczną całość, dochodzi kolejny klocek tej układanki i obraz diametralnie się zmienia, burząc dotychczasowe tezy i przekonania graniczące z pewnością, od nowa trzeba szukać właściwego tropu, jakiegoś punktu zaczepienia, a jest w czym wybierać. Tutaj wszyscy, mniej lub bardziej podejrzani mają swoje za uszami i jak zwykle okazuje się, że pozory mogą bardzo mylić, ludzie postrzegani jako przyzwoici  i tzw. normalni, mają swoje sekretne życie oraz zupełnie zaskakujące oblicze. Akcja nie pędzi w zawrotnym tempie, ale w niczym to powieści nie ujmuje, drobiazgowa, żmudna praca policjantów, zbieranie dowodów, badanie kolejnych okoliczności oraz tropów, ich rozważania, próby powiązania ze sobą faktów, udzielają się czytelnikowi, wciągając go w nurt postępowania i skłaniając do główkowania. A na końcu rozstrzygnięcie mimo wszystko zaskakuje i to jest świetne. Pisarce ponownie udało się stworzyć bardzo dobrą kryminalną historię, która ma wszystkie cechy temu gatunkowi przynależne, co sprawia, że lektura jest znakomitą detektywistyczną przygodą. Jeśli miałabym mieć jakiekolwiek zastrzeżenia, to był taki szczegół w śledztwie, według mnie pominięty, ale rozwijać tego nie będę, bo wymagałoby to szerszego nawiązania do treści. Z kwestii bardziej technicznych, mam wrażenie, że autorka w nadmiarze używa rozbudowanego określania bohaterów w stylu: „młodszy aspirant Daniel Podgórski“, „nadkomisarz Wiktor Cybulski“, „kajakarz Marcin Wiśniewski“ itd., są takie fragmenty, gdzie na jednej stronie powtarza się to w kolejnych akapitach, nazbyt często i niepotrzebnie, bo jasno wynika z treści, że chodzi o tę właśnie osobę i wystarczyłoby wspomnieć  tylko nazwisko lub imię, użyć określenia policjant, śledczy itd.. Może to wynik troski, by czytelnik nie pogubił się wśród mnogości postaci, ale w moim odczuciu wszystko jest na tyle jasno i klarownie opisane, że nie ma takiego ryzyka, a co za dużo to jednak niezdrowo. Nawet trochę się dziwię, że korekta tego nie wyłapała. Tak czy inaczej są to detale, które nie zmieniają mojej pozytywnej opinii o książce i faktu, iż niecierpliwie czekam na kolejne części sagi, licząc, że będzie ich jeszcze wiele.

środa, 15 października 2014

"Sekret mojego męża" Liane Moriarty
Prószyński  i S-ka
Wyd. 2014





  „Sekret mojego męża“ to debiut prozy australijskiej pisarki Liane Moriarty w klubie "Kobiety to czytają“. Cecilia - przedsiębiorcza matka i żona wiedzie uporządkowany żywot perfekcyjnej pani domu. Pomijając niedostatki w jej małżeńskim życiu erotycznym, które są podstawą do coraz częstszych rozważań, czy aby małżonek jej nie zdradza, można powiedzieć, że ogólnie wszystko gra. Wychowują trzy urocze córki, są powszechnie szanowaną, dobrze sytuowaną , tzw. porządną rodziną - można by pomyśleć - sielanka. Jednak to tylko cisza przed burzą, a ewentualny romans Johna - Paula byłby drobiazgiem wobec tego, co ma wyjść na jaw. Podczas przeszukiwania starych pudeł z rachunkami  pani Fitzpatrick znajduje dziwny list, pisany ręką jej męża, przeznaczony do odczytania po jego śmierci. On żyje i ma się całkiem dobrze, ale któż na miejscu Cecilii miałby w sobie tyle siły, by takie znalezisko porzucić, odepchnąć od siebie trawiącą ciekawość i zapomnieć o sprawie? Tym bardziej, że wyjaśnienia samego autora, przekonującego, iż to nic ważnego, brzmią bardzo fałszywie i jedynie podsycają zainteresowanie. Odczytanie tej osobliwej korespondencji, to rzecz jasna, tylko kwestia czasu i można śmiało powiedzieć, że będzie to coś jak otwarcie przysłowiowej „puszki Pandory“, potem nic już nie będzie takie samo.


  Powieść czyta się lekko i płynnie, trzy wątki prowadzone równolegle, w dość przejrzysty sposób, ostatecznie splatają się w jednym miejscu prowadząc do finalnych rozstrzygnięć całej opowieści. Autorka porusza wiele ciekawych, życiowych kwestii, jest tytułowy wątek sekretu i to nie byle jakiego, naprawdę ciężki kaliber. Z tych, co to potrafią wywrócić życie do góry nogami, całkowicie zburzyć dotychczasowy porządek i sprawić, że w jednej chwili człowiekowi usuwa się grunt pod nogami. Jest coś o zdradzie rozmaicie rozumianej, o zawiedzionym zaufaniu i wybaczaniu. Jest też dramat matki, która szuka wyjaśnienia tragicznych zdarzeń sprzed wielu lat, bo jak się okazuje, czas wcale nie leczy ran, zwłaszcza gdy kluczowe pytania pozostają bez odpowiedzi i nie pozwalają spokojnie żyć. Moriarty tak w tej opowieści kieruje zdarzeniami, by każdy sam mógł wyciągnąć sobie wnioski. Skłania do przemyśleń na temat winy, naprawy wyrządzonych krzywd i tego, czy prawda, choćby najgorsza, zawsze powinna być ujawniona, zwłaszcza jeśli to niczego nie zmieni i nie naprawi, a dodatkowo skrzywdzi najbliższych? Co jeśli jednak są tacy, którzy na tę prawdę czekają od dawna? Co z ponoszeniem konsekwencji swoich czynów? Czy można relatywizować winę, tylko dlatego, że dotyczy ona bliskich osób i na ile jesteśmy w stanie poznać człowieka z którym żyjemy? Pisarka zawiązała losy bohaterów w niezły "węzeł gordyjski". Sytuacja jest z pozoru bez wyjścia, ale przecież tak naprawdę ono zawsze istnieje, tylko niekoniecznie odpowiada samym zainteresowanym. Jeśli człowiek stchórzy, życie podejmuje decyzję za niego i pisze swój scenariusz, tak też dzieje się w książce... Przyznam, że czytając byłam nieco zdezorientowana, historia jest taka, że mógłby to bez problemu być thriller psychologiczny, a styl pisania autorki sprawił, iż miałam wrażenie, że czytam powieść lekką, momentami wręcz komiczną, sama nie wiem czy to dobrze czy źle? Może jest w tym metoda, o trudnych sprawach pisać bez zbędnej egzaltacji, może wtedy jest to łatwiej przyswajalne i oddaje jakąś prawdę, w sumie w życiu dramat splata się z groteską nieustannie, jak się nad tym zastanowić. Niezaprzeczalnie książkę czyta się bardzo dobrze i nie ma miejsca na nudę, nieco rozczarowało mnie to, że domyśliłam się o jaki sekret chodzi, zanim odkryła go Cecilia, a lubię gdy nie wszystko jest tak oczywiste. Na szczęście na tym opowieść się nie skończyła, a dopiero na dobre rozpoczęła, natomiast sam finał jednak zaskoczył. Z całą pewnością lektura jest godna uwagi i warto po nią sięgnąć - relaks oraz emocje wszelkiego typu - zapewnione.

wtorek, 14 października 2014

Post z cyklu - ciekawostki, ogłoszenia etc.





   Mój najnowszy, wczorajszy nabytek, książka jest idealna, prawdziwe cacuszko. :) A do tego pachnie tak, jakby prosto z drukarni do mnie przyjechała, położyłam ją na regale wczoraj, a dzisiaj rano wchodząc do pokoju, poczułam się jakbym co najmniej do jakiejś księgarni weszła, cudowne uczucie... :) Już się nie mogę doczekać kiedy zacznę czytać... ale nie o tym miało być. Teraz kilka słów wyjaśnienia skąd ten skarb, bo kupiłam go w zaskakującym duecie. Otóż okazuje się, że jedna z gazetek dla pań - "Pani domu" ;) - obchodzi swoje 20 - lecie i przy tej okazji co dwa tygodnie dodaje do numeru cztery książki, do wyboru. Tym razem są to właśnie: "Zimowa opowieść", "Unicestwienie", "Zdemaskowana, dziewczyna, której jedno w głowie" i "Blue Angel", a każdy egzemplarz wraz z gazetą w śmiesznej cenie 11,99 zł (!). Nie wiem jak Wy, ale ja na to jak na lato. :)

  


  Zatem jeśli są zainteresowani, radzę szturmować kioski, najlepiej saloniki prasowe w centrach handlowych, tam jest największe prawdopodobieństwo, że na coś się trafi. Choć nie ukrywam, że naszukać się trzeba i sukces nie jest gwarantowany, bo z tego co się zorientowałam, książek jest jak na lekarstwo. Za dwa tygodnie, w kolejnym numerze dodatkiem będą: "Kod Estery", "Idealnie dobrani", "Niezbędnik obserwatorów gwiazd" oraz " Jackie czy Marilyn". Nie wiem do kiedy potrwa akcja, ale na pewno będę się interesowała i dam Wam znać. ;)


niedziela, 12 października 2014

"Tajemnica szkoły dla panien" Joanna Szwechłowicz 
Prószyński i S-ka
Wyd. 2014





  Debiutancka powieść Joanny Szwechłowicz „Tajemnica szkoły dla panien“, to powieść osadzona w realiach międzywojennych. Jest rok 1922, na terenach byłego zaboru pruskiego, w małej, spokojnej miejscowości Mańkowice dochodzi do dramatycznych zdarzeń. Jedna z podopiecznych szkoły dla dziewcząt powiesiła się. Poszukiwanie przyczyn i badanie, czy rzeczywiście było to samobójstwo, odbywa się w atmosferze skandalu, a ostatecznie placówka nawet zostaje zamknięta. Zajmujący się sprawą podkomisarz Hieronim Ratajczak, niezbyt rzutki, ani błyskotliwy śledczy, miłośnik landrynek od Fuchsa, człowiek dość mocno zakompleksiony na tle własnego pochodzenia, nie kryje swojej niechęci do całej sprawy. Właściwie można powiedzieć, że jest ona dla niego jak przysłowiowy „kamień w bucie“, tym bardziej, że w kręgu rozmaitych podejrzeń, zaczynają pojawiać się osoby wpływowe i zamożne, prominentne postaci tej małej społeczności, z którymi on wcale nie ma ochoty zadzierać. Jednak kiedy pojawiają się kolejne trupy, nie ma wyjścia, zaczyna traktować sprawę poważnie i drążyć...


  Przyznam, że po przeczytaniu „Tajemnicy szkoły dla panien“, byłam trochę rozczarowana, liczyłam na rewelacyjną lekturę, a chyba dałam się zwieść zręcznej promocji. Zapowiedź  czegoś w rodzaju kryminału retro, w połączeniu z okładką, rekomendacjami i opisem treści, zwiastowały niemal czytelniczą ucztę, niestety "nie najadłam się"... To nie był nawet - sugerowany w zapowiedzi - „flirt" z tym gatunkiem. Wątek morderstwa i śledztwa, czyli to, na co liczyłam przede wszystkim, okazał się najsłabszym ogniwem, zupełnie mnie nie wciągnął i nie wzbudził większych emocji. Przeszłam przez niego bez zaciekawienia, co też jeszcze się wydarzy i jakie będzie rozwiązanie, nic mnie nie zaintrygowało, nie trzymało w napięciu. Czytanie szło niesamowicie opornie, fragmenty interesujące nader często przeplatały się z mocno nużącymi, które wręcz chciało się pominąć. Trochę tak, jakby pisząca  miała zwyżki i spadki formy, wyczuwało się w treści takie momenty, wyraźnie naciągane, jakby tworzone na siłę. O ile szeroko opisana obyczajowość międzywojnia, relacje międzyludzkie, konwenanse, całe tło społeczne i historyczne, okazały się naprawdę mocną stroną całej narracji i przyznam, że przypadły mi do gustu, to mizerny wątek zbrodni całkowicie psuł dobre wrażenie i ciągle przypominał, że to nie tak miało być. Ukoronowaniem tego było zakończenie, mam wrażenie, że zupełnie zabrakło pomysłu na zamknięcie całej  intrygi, niestety było ono nijakie, morderca jakby z łapanki. Z całą pewnością autorka ma potencjał, ale raczej do pisania powieści obyczajowych, kryminały może spokojnie porzucić. Do plusów, dodam jeszcze na osłodę, bardzo ładną okładkę w klimacie retro, która jest niewątpliwie atutem i zachęca do sięgnięcia po książkę, pomimo tego, całość wypada średnio. To oczywiście jest moja subiektywna opinia, nie zamierzam nikogo odwodzić od czytania, ale według mnie miłośnicy kryminału, którzy znają dobrze ten gatunek i mają pewne oczekiwania w stosunku do niego, mogą być nieco zawiedzeni.

piątek, 10 października 2014

"Miasto z lodu" Małgorzata Warda
Prószyński i S-ka
Wyd.2014







  Nowe miejsce, nowy początek i nowe, lepsze życie... ale czy to się może udać?

  „Miasto z lodu“ pierwsza powieść polskiej autorki - Małgorzaty Wardy -  wydana w ramach klubu „Kobiety to czytają", to historia matki i córki, w drodze, szukających swojego miejsca na ziemi, ale też ścieżek pomiędzy sobą. Takich, które mogłyby im pomóc lepiej się poznać, zrozumieć i zbliżyć do siebie... Jednak to nie może być łatwe w sytuacji, gdy rodzicielka, wcześniej nieczęsto obecna, pojawia się w życiu swojego nastoletniego dziecka i chce, by od teraz zaczęły być prawdziwą rodziną, tak po prostu. A staje się jeszcze trudniejszym, gdy jednocześnie sama zmaga się z własnymi demonami - ciężką chorobą psychiczną. Trudno powiedzieć, że się nie stara, ale też trzeba przyznać, że popełnia sporo błędów, sprawia wrażenie osoby pogubionej, niezbyt odpowiedzialnej, w moim odczuciu też nieco egoistycznej i próżnej. Trzynastoletnia Agata tęskni za poczuciem bezpieczeństwa i normalnym domem, zamiast tego dostaje ciągłą wędrówkę oraz huśtawkę emocjonalną. Dziewczynka nie może liczyć na żadne wsparcie, role w jej relacji z matką są całkowicie odwrócone, to ona musi stać się dorosłą i dźwigać na barkach zarówno ciężar swoich młodzieńczych problemów, jak i kryzysów Teresy, opiekować się nią. Potrzeba bliskości i zachwyt wobec matki - takiej jaką jest, gdy jest dobrze - mieszają się z dezorientacją i niewypowiedzianym, ciągłym lękiem o to, czy czasem choroba nie powraca? Czy ona  bierze leki? Czy jej chwilowe zamyślenie i pusty, nieobecny wzrok znów oznacza to najgorsze? Żyje właściwie w ciągłym napięciu, stara się radzić sobie jak potrafi najlepiej, choć przecież ciągle jest tylko dzieckiem, przerażonym i osamotnionym, zaskakująco dojrzałym i odpowiedzialnym, jak na swój wiek. Miejsce, w którym zamieszkują niestety nie stwarza najlepszych warunków do tego, by obie mogły odzyskać równowagę i spokój. Górska miejscowość, choć piękna jak z obrazka, nie przyjmuje ich gościnnie, rzeczywistość nie jest wcale kolorowa,  zupełnie nie przystaje do marzeń i nadziei, z którymi przyjechały. Wokół nie ma nikogo, kto wyciągnąłby do nich bezinteresownie pomocną dłoń, czy okazał cień życzliwości. Choć ludzi jest wielu, ludzkich odruchów brakuje - tytułowe „miasto z lodu“ - takie, w którym na próżno szukać zrozumienia i empatii, ale za to nie brakuje zawiści, plotek i wrogich gestów. Otoczenie nie kryje swojej dezaprobaty i nieufności, a atmosfera wokół nich jest coraz trudniejsza do zniesienia...

  Podczas czytania „Miasta z lodu“ momentami autentycznie człowiekowi robi się zimno i ciarki chodzą po plecach. Nie wiem, czy jest to bardziej zasługa sugestywnych opisów zimowego krajobrazu, czy nieprzyjaznej, mrocznej atmosfery miasta, skomplikowanych relacji między ludźmi i dramatu jaki się tam  rozgrywa. Może jedno i drugie. Nie jest to lektura lekka i przyjemna, raczej jedna z tych, które budzą skrajne emocje, dają do myślenia i nie ulatują w niepamięć wraz z jej odłożeniem na półkę. Pokazuje życie bez lukru, takim jakim ono nierzadko bywa, a jakim wolimy go nie widzieć. Boleśnie obnaża ciemną stronę ludzkiej natury, brak wrażliwości, obojętność i zwykłą podłość. To też przejmujący opis zmagań ludzi cierpiących na choroby psychiczne, piekła jakie przechodzą oni sami i ich bliscy, tego jak dalece ten fakt odciska piętno na całym ich życiu. Jak potwornie trudną potrafi uczynić zwykłą codzienność, burząc każdy, najmniejszy, misternie budowany przyczółek normalności, niwecząc wszelkie próby wyjścia na prostą i stawiając człowieka wobec sytuacji na granicy wytrzymałości. Jednocześnie są w tej walce całkowicie osamotnieni. Czy miasta z lodu naprawdę istnieją? Zaryzykowałabym stwierdzenie, że jest ich nawet bardzo wiele, ale z całą pewnością nie śnieg i nie największe, choćby arktyczne mrozy je takimi czynią, a sami ludzie, odgradzając się od innych murem nienawiści i zobojętnienia. Pierwsza powieść polskiej autorki w klubie „Kobiety to czytają“, to naprawdę mocne wejście i przyznam, że z dużym czytelniczym apetytem wyglądam kolejnych. Na pewno też sięgnę po inne książki Małgorzaty Wardy, których dotąd nie miałam okazji przeczytać. Po tym pierwszym, udanym zetknięciu z jej twórczością, mam wrażenie, że naprawdę warto to nadrobić. „Miasto z lodu“ mogę z czystym sumieniem polecić, po prostu trzeba to przeczytać.



wtorek, 7 października 2014


"Motylek" Katarzyna Puzyńska
Prószyński i S-ka
Wyd. 2014









  Debiutancka powieść Katarzyny Puzyńskiej o subtelnie brzmiącym tytule „Motylek“, to nie bajka i nie żadna lekka, jak ten kolorowy owad opowiastka, ale najprawdziwszy kryminał. Zatem niech Was nie zwiodą pozory i niech sielski nastrój malowniczego Lipowa, otulonego puchową kołdrą śniegu, nie uśpi Waszej czujności. W tej pięknie położonej miejscowości wszystko jest jak należy, kościół, remiza, sklep, posterunek, w którym młodszy aspirant Daniel Podgórski kieruje ekipą policjantów, salon fryzjerski, a jakże. Są też naturalnie mieszkańcy, którzy wiodą swoje mniej lub bardziej uporządkowane życie, zajęci codziennymi sprawami. Chwilową atrakcją jest młoda warszawianka Weronika Nowakowska, która osiedlając się w okolicy wprowadza nieco zamieszania, głównie wśród męskiej części społeczności, ale generalnie można by rzec cisza, spokój... Pomyślałby ktoś za klasykiem - nic się nie dzieje.  Otóż, nic bardziej mylnego, bo jest też morderca,  który zamienia tę senną rzeczywistość w pełną emocji i dramatycznych, niespodziewanych zdarzeń. Nowy rok rozpoczyna się w Lipowie mocnym akcentem, na skraju wsi, przy drodze znaleziona zostaje martwa zakonnica, choć początkowo sprawa wygląda na zwykły wypadek, okazuje się, że było to morderstwo, a sekcja zwłok odsłania kolejne zaskakujące fakty dotyczące denatki. Swoją drogą przyznam, że to fascynujące jak historia i styl życia zapisują się we wnętrzu człowieka oraz co można z niego wyczytać. Śledztwo zatacza coraz szersze kręgi, cień podejrzeń pada na kolejne osoby, bo jak się okazuje, niepozorni miejscowi mają swoje głęboko skrywane tajemnice i nie wszystko jest takim, jakim na pierwszy rzut oka może się wydawać. Są też zdarzenia z odległej przeszłości, które stopniowo przed czytelnikiem odsłaniane, rzucają istotne światło na obecną sytuację. Do tego cichy bohater drugiego planu, niemal nieustająco prószący śnieg, przykrywa wszystkie mroczne sprawy i miesza szyki śledczym, zacierając cenne wskazówki. Gdy trupów przybywa, a dochodzenie się solidnie komplikuje, z pomocą Danielowi Podgórskiemu przybywa bezkompromisowa komisarz Klementyna Kopp z policji kryminalnej w  Brodnicy... 

  „Motylek“ ma wszystko, co według mnie, dobry kryminał mieć powinien, intrygującą zagadkę oraz zręcznie skonstruowaną fabułę, która trzyma w napięciu i z każdym rozdziałem podsyca ciekawość, pobudzając do myślenia. Akcja choć nieśpieszna, absolutnie nie nudzi, każdy detal czy opis jest tu celowy. Autorka niemal do końca sprytnie zmienia tropy, wodząc czytelnika za nos. Postaci są wyraziste i wyjątkowo interesująco sportretowane, także od strony psychologicznej, w niektórych przypadkach to wręcz majstersztyk. Cała galeria osobowości, ludzie z krwi i kości ze słabościami, lękami, rozmaitymi problemami. Ciekawą perspektywę tworzy narracja od strony mordercy, poznajemy jego punkt widzenia, plany i przemyślenia. Obok wątku kryminalnego jest też obyczajowy, który oddaje atmosferę, zwyczaje oraz wzajemne relacje panujące w małej, prowincjonalnej miejscowości. Świetnym zabiegiem jest, i ja osobiście bardzo to lubię, gdy w książce splata się przeszłość z teraźniejszością, co opowieść wzbogaca, czyniąc ją wielowymiarową, tutaj to się doskonale udało, wszystko razem tworzy spójną i logiczną całość. Do tego nie ukrywam, że urzekły mnie opisy zimowego krajobrazu, śnieg ma w książce swoją, wcale nie małą rolę. Bajkowa sceneria, kontrastująca ze zbrodnią tworzy znakomite tło i niepowtarzalny klimat. Okazuje się, że nie tylko skandynawscy pisarze potrafią ten walor dobrze wykorzystać. Powiem krótko: mnie się podobało i na pewno do Lipowa powrócę nie raz.
 


niedziela, 5 października 2014

"Klasa" Dominik W. Rettinger
Wydawnictwo Otwarte
Wyd. 2014

  



    Nie ma układu, są układy. Tak głosi hasło na okładce „Klasy“ Dominika W. Rettingera, jest to mieszanka sensacji, political fiction - choć są tacy, którzy twierdzą, że to nie żadna fikcja. Jest też wątek obyczajowy, bo bohaterowie obok głównego nurtu zdarzeń, który pędzi w zawrotnym tempie, mają swoje życie osobiste niepozbawione kolorów, w tle dzieci, żony, matki, kochanki... A wszystko zaczyna się w Warszawie, bo gdzieżby indziej? Pobity biznesmen, bilet do metra z tajemniczym kodem, będącym kombinacją liczb i liter, które w rzeczywistości oznaczają... to oczywiście tajemnica, przyjemności jej odkrywania nie zamierzam nikomu odbierać. W każdym razie ten bilet chce mieć wielu, w sprawę zamieszani są politycy, przedsiębiorcy i ludzie z półświatka, wszystkich ich łączy dziwna i niebezpieczna sieć powiązań lub jak kto woli - układów. Jest też trzech dawnych kumpli z klasy: Adam - radiowiec, Piotr - prezes amerykańskiego funduszu inwestycyjnego i Karol - oficjalnie pracownik MON, w rzeczywistości służb specjalnych. Spotkanie po latach okazuje się dalekie od zwykłych tego typu wydarzeń, nie ma czasu na wymianę uprzejmości i wspomnienia, jest za to dramatyczny wyścig z czasem, by zapobiec katastrofie i walka o przetrwanie oraz ocalenie swoich bliskich, czyli ręce pełne roboty...

  „Klasa“ Dominika W. Rettingera, to książka po którą sięgnęłam z wieloma wątpliwościami, bo jakkolwiek nie stronię od literatury sensacyjnej, to zawsze podchodzę do niej z dystansem, w obawie o to, co zastanę w treści. Czy czasem nie będą to niekończące się strzelaniny, pościgi, bijatyki i historie w stylu „zabili go i uciekł“, a poza tym nic, żadnej konkretnej fabuły, wątków, które mogłyby zaciekawić, czegoś sensownego do czytania. Muszę też uczciwie przyznać, że zagadką był dla mnie sam autor, jak się okazało scenarzysta, mający na koncie już kilka powieści z różnych gatunków. W tym wypadku śmiało mogę powiedzieć, że się nie rozczarowałam, to ponad pięćset stron nietuzinkowej przygody i naprawdę interesującej lektury. Korupcyjne układy i brudne interesy, związki świata polityki i finansów z ludźmi o wątpliwej reputacji, czy wprost gangsterami. Umowy zawierane w zaciszu gabinetów, o których kulisach niewiele wiadomo, ciemna strona współczesnej rzeczywistości i ludzi na najwyższych stanowiskach. Wobec tego wszystkiego trzech kolegów z klasy, którzy wspólnie próbują naprawiać świat. Tutaj nie ma miejsca na nudę, akcja jest dynamiczna i zmienia się jak w kalejdoskopie, strona za stroną, zaskakuje i nie ukrywam, budzi emocje, trzyma w napięciu. Momentami uśmiechałam się szeroko myśląc, jak wielką wyobraźnię ma twórca i jak ona go poniosła, ale muszę przyznać, że jednocześnie pochłaniałam kolejne rozdziały z niegasnącym zainteresowaniem i niosło mnie razem z nim, bo historia jest błyskotliwie przedstawiona i niesamowicie wciąga. Będąc na półmetku zastanawiałam się co jeszcze? Tyle już się wydarzyło, co też ten gość jeszcze wymyślił? Powiem tylko, że autor mnie nie zawiódł, do końca utrzymał poziom. Mam wrażenie, że powieść jest skonstruowana trochę jak scenariusz, wszystko jest dokładnie opisane, niemal obrazami, bardzo plastycznie, jak kolejne sceny filmu, krok po koku. Mimo to nie ma dłużyzn, które byłyby nużące, czyta się to wszystko płynnie, a poszczególne detale ułatwiają tylko pracę wyobraźni. To zapewne zasługa zawodu Rettingera, który pisze tak, że przypuszczalnie bez większego wysiłku i wielu przeróbek, można by książkę zekranizować, mnie osobiście ten styl odpowiada, a lekturze niczego nie ujmuje. Podsumowując, warto sięgnąć po „Klasę“, bo to solidna porcja przyzwoitej rozrywki, wciągająca fabuła, szalona akcja i barwne postaci. Sądzę, że książka może przypaść do gustu nawet osobom, które nie przepadają za tego typu literaturą, bo historia jest bardzo intrygująca i pierwszorzędnie opowiedziana.

 

Już wkrótce...

Zebrało mi się kilka książek, przeczytanych w ostatnich tygodniach / miesiącach, których recenzje w najbliższym czasie stopniowo będę publikować. Będzie głównie kryminalnie, trochę sensacji i kolejna książka klubu "Kobiety to czytają". 
 
 
 
 

 

piątek, 3 października 2014

"Dobry ojciec" - Diane Chamberlain
Prószyński i S-ka
Wyd. 2014

    

  "Dobry ojciec" Diane Chamberlain to kolejna książka Wydawnictwa Prószyński i S-ka wydana pod szyldem klubu "Kobiety to czytają". Autorka znana jest z tego, że w bardzo wprawny sposób porusza rozmaite tematy społeczne, nie stroni od tych trudnych i budzących kontrowersje. Tym razem chodzi o rodzicielstwo. Jak być dobrym rodzicem? Czy w ogóle jest na to recepta, niezawodny przepis, model postępowania? Pytanie, które zadaje sobie każdy, kto staje w obliczu nie lada wyzwania, jakim jest wychowanie własnego potomstwa. Tym bardziej jest to trudne, gdy samemu jest się jeszcze... dzieckiem? W każdym razie bardzo młodym, nastoletnim człowiekiem, który ciągle się uczy i dopiero poznaje świat, nierzadko ma pstro w głowie, ale nie on... Dziewiętnastoletni Travis Brown, podejmuje wyzwanie, chce sam wychować swoją córkę. Początkowo naprawdę mu się to udaje, Bella jest jego oczkiem w głowie, chociaż im się nie przelewa, dziewczynce nie brakuje niczego, a już na pewno nie brakuje jej troski, miłości i rodzinnego ciepła. Jednak jak wiadomo życie miewa kręte ścieżki, splot nieszczęśliwych zdarzeń stawia Travisa w dramatycznej sytuacji. Traci dom, pracę, ale ciągle ma dziecko, decyzja jaką podejmie, może rozwiązać jego problemy lub pogrążyć go całkowicie i zrujnować życie. Na jego drodze los stawia też ludzi, dobrych i złych, którzy istotnie wpłyną na jego perypetie. Savannah, Erin, Roy, Robin... Kim są, jaką rolę odgrywają i jak kończą się zmagania Travisa, tego oczywiście nie zdradzę...
   
   Książkę bardzo dobrze i wręcz błyskawicznie się czyta,  jest napisana lekkim stylem, bez zbędnego patosu,  pomimo że mówi o sprawach trudnych i ważnych. Postaci, także drugoplanowe, są bardzo ciekawie zarysowane, akcja dość wartka, teraźniejszość przeplata się z przeszłością. Stopniowo poznajemy bohaterów, dowiadujemy się co im w duszy gra, co przeżyli, jakie były ich motywacje, co obecnie ich trapi i dokąd zmierzają. Wszystko jest spójne i naprawdę "smacznie" podane. Głównym motywem jest wspomniane już rodzicielstwo, autorka pokazuje temat z rozmaitych perspektyw, są tu różni ojcowie i różne matki, popełniają oni błędy, czasem kierując się dobrymi intencjami wyrządzają krzywdę własnemu dziecku, ale też walczą, by wyjść na prostą. Jest kwestia trudnych wyborów, odpowiedzialności, żałoby i instynktu, który potrafi obudzić się po latach z tak dojmującą siłą, że odbiera spokój i równowagę. To też opowieść o tym, jak człowiek będąc sam w obliczu problemów, w sytuacji skrajnie trudnej, może się pogubić, stracić rozeznanie i umiejętność dostrzegania oczywistych rozwiązań, które są w zasięgu ręki, na rzecz poszukiwania innych, niekoniecznie lepszych, a często skutkujących kolejnymi kłopotami. Także o tym jak złymi doradcami są pomieszane: wstyd, duma i strach, gdy człowiek znajduje się na dnie... A w tle pojawia się jeszcze jeden temat, jak dalece wartość człowieka ocenia się na podstawie statusu społecznego i zasobności portfela, jak bardzo bieda stygmatyzuje i degraduje, popychając do skrajnych posunięć. Trzeba przyznać, że w dość lekkiej formie autorka poruszyła wiele istotnych zagadnień. Jest to na pewno pozycja warta uwagi, są wprawdzie drobne szczegóły w treści, do których wiarygodności można by mieć zastrzeżenia, ale ogółem książkę oceniam pozytywnie, czas poświęcony na jej przeczytanie na pewno nie będzie straconym. Diane Chamberlain nie po raz pierwszy udowodniła, że bardzo sprawnie włada piórem.

Krótki wstęp...


Na dobry początek kilka słów wstępu. Bookowy Raj jest blogiem o książkach. Czytam dużo, wręcz nałogowo, odkąd pamiętam i chętnie podzielę się swoimi wrażeniami z innymi. Będę pisać przede wszystkim recenzje, ale czasem też o tym, co z literaturą i czytelnictwem się wiąże, a co uznam za warte uwagi i ciekawe. Książki po które sięgam to najczęściej kryminały, thrillery, literatura obyczajowa, wszelkiego typu literatura faktu: biografie, reportaże itp., nie stronię od sensacji, raczej z rzadka sięgam po fantastykę i za pewne nie pojawi się ona u mnie zbyt często. Będzie mi bardzo miło jeśli komuś moje recenzje i przemyślenia przypadną do gustu, zaciekawią, a może okażą się przydatne przy wyborze lektury. Zachęcam też do dyskusji i polemiki w komentarzach oraz obserwowania bloga.

 Miłego czytania
Agnieszka