środa, 15 października 2014

"Sekret mojego męża" Liane Moriarty
Prószyński  i S-ka
Wyd. 2014





  „Sekret mojego męża“ to debiut prozy australijskiej pisarki Liane Moriarty w klubie "Kobiety to czytają“. Cecilia - przedsiębiorcza matka i żona wiedzie uporządkowany żywot perfekcyjnej pani domu. Pomijając niedostatki w jej małżeńskim życiu erotycznym, które są podstawą do coraz częstszych rozważań, czy aby małżonek jej nie zdradza, można powiedzieć, że ogólnie wszystko gra. Wychowują trzy urocze córki, są powszechnie szanowaną, dobrze sytuowaną , tzw. porządną rodziną - można by pomyśleć - sielanka. Jednak to tylko cisza przed burzą, a ewentualny romans Johna - Paula byłby drobiazgiem wobec tego, co ma wyjść na jaw. Podczas przeszukiwania starych pudeł z rachunkami  pani Fitzpatrick znajduje dziwny list, pisany ręką jej męża, przeznaczony do odczytania po jego śmierci. On żyje i ma się całkiem dobrze, ale któż na miejscu Cecilii miałby w sobie tyle siły, by takie znalezisko porzucić, odepchnąć od siebie trawiącą ciekawość i zapomnieć o sprawie? Tym bardziej, że wyjaśnienia samego autora, przekonującego, iż to nic ważnego, brzmią bardzo fałszywie i jedynie podsycają zainteresowanie. Odczytanie tej osobliwej korespondencji, to rzecz jasna, tylko kwestia czasu i można śmiało powiedzieć, że będzie to coś jak otwarcie przysłowiowej „puszki Pandory“, potem nic już nie będzie takie samo.


  Powieść czyta się lekko i płynnie, trzy wątki prowadzone równolegle, w dość przejrzysty sposób, ostatecznie splatają się w jednym miejscu prowadząc do finalnych rozstrzygnięć całej opowieści. Autorka porusza wiele ciekawych, życiowych kwestii, jest tytułowy wątek sekretu i to nie byle jakiego, naprawdę ciężki kaliber. Z tych, co to potrafią wywrócić życie do góry nogami, całkowicie zburzyć dotychczasowy porządek i sprawić, że w jednej chwili człowiekowi usuwa się grunt pod nogami. Jest coś o zdradzie rozmaicie rozumianej, o zawiedzionym zaufaniu i wybaczaniu. Jest też dramat matki, która szuka wyjaśnienia tragicznych zdarzeń sprzed wielu lat, bo jak się okazuje, czas wcale nie leczy ran, zwłaszcza gdy kluczowe pytania pozostają bez odpowiedzi i nie pozwalają spokojnie żyć. Moriarty tak w tej opowieści kieruje zdarzeniami, by każdy sam mógł wyciągnąć sobie wnioski. Skłania do przemyśleń na temat winy, naprawy wyrządzonych krzywd i tego, czy prawda, choćby najgorsza, zawsze powinna być ujawniona, zwłaszcza jeśli to niczego nie zmieni i nie naprawi, a dodatkowo skrzywdzi najbliższych? Co jeśli jednak są tacy, którzy na tę prawdę czekają od dawna? Co z ponoszeniem konsekwencji swoich czynów? Czy można relatywizować winę, tylko dlatego, że dotyczy ona bliskich osób i na ile jesteśmy w stanie poznać człowieka z którym żyjemy? Pisarka zawiązała losy bohaterów w niezły "węzeł gordyjski". Sytuacja jest z pozoru bez wyjścia, ale przecież tak naprawdę ono zawsze istnieje, tylko niekoniecznie odpowiada samym zainteresowanym. Jeśli człowiek stchórzy, życie podejmuje decyzję za niego i pisze swój scenariusz, tak też dzieje się w książce... Przyznam, że czytając byłam nieco zdezorientowana, historia jest taka, że mógłby to bez problemu być thriller psychologiczny, a styl pisania autorki sprawił, iż miałam wrażenie, że czytam powieść lekką, momentami wręcz komiczną, sama nie wiem czy to dobrze czy źle? Może jest w tym metoda, o trudnych sprawach pisać bez zbędnej egzaltacji, może wtedy jest to łatwiej przyswajalne i oddaje jakąś prawdę, w sumie w życiu dramat splata się z groteską nieustannie, jak się nad tym zastanowić. Niezaprzeczalnie książkę czyta się bardzo dobrze i nie ma miejsca na nudę, nieco rozczarowało mnie to, że domyśliłam się o jaki sekret chodzi, zanim odkryła go Cecilia, a lubię gdy nie wszystko jest tak oczywiste. Na szczęście na tym opowieść się nie skończyła, a dopiero na dobre rozpoczęła, natomiast sam finał jednak zaskoczył. Z całą pewnością lektura jest godna uwagi i warto po nią sięgnąć - relaks oraz emocje wszelkiego typu - zapewnione.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz