poniedziałek, 29 czerwca 2015

"Księżyc nad Bretanią" Nina George
Wydawnictwo Otwarte
Wyd. 2015





 Czasem tragiczna decyzja o końcu, może okazać się początkiem czegoś nowego, paradoksalnie o wiele lepszego, niespodziewanego uśmiechu losu. Czasem żeby zacząć żyć naprawdę, trzeba po prostu odejść, od zmysłów, od dawnych przyzwyczajeń, utartych schematów, swoich słabości, ograniczeń oraz ludzi, którzy krzywdzą i ranią, od całej dotychczasowej egzystencji. Marianne tego właśnie chce, porzucić człowieka, z którym dzieli szarą, przygnębiającą codzienność, niezmienną od kilku dekad, w której wśród małych i dużych rozczarowań, wielu przykrości oraz upokorzeń, pogrzebała swoje młodzieńcze marzenia, nadzieje na szczęście i cały apetyt na życie. Po czterdziestu latach nieudanego małżeństwa wie, że niczego już nie zmieni, nie ma siły na walkę, ale nie odchodzi tak po prostu, z walizką, zamykając za sobą drzwi -  Marianne chce umrzeć. Chłodny nurt Sekwany ma być wybawieniem od tego, co od lat ją przytłacza, jeden moment i wreszcie ma być wolna, całkowicie, od wszystkiego. Ale przecież to nie może się tak skończyć, gdzieś, ktoś, pisze już dla niej inny scenariusz...

  „Księżyc nad Bretanią“ to mimo dramatycznego wstępu, w sumie pogodna i optymistyczna opowieść o przewrotności losu i urodzie życia, o tym, że jest ono jedną wielką niewiadomą, nieustającą podróżą z przygodami. Nie przestaje zadziwiać, nawet wtedy, gdy człowiek całkowicie straci nadzieję, że cokolwiek dobrego go jeszcze spotka i nie wierzy, że warto starać się, iść naprzód, podejmować próby, a marzy wyłącznie o tym, by wszystko definitywnie zakończyć, bez żalu, bez oglądania się za siebie. Podczas lektury kołacze się po głowie znany cytat Forresta Gumpa, że „życie jest jak pudełko czekoladek , nigdy nie wiesz, co ci się trafi“, w istocie tak jest, czasem skrzywisz się z niesmakiem, kiedy indziej szczerze i z rozkoszą się uśmiechniesz... Nina George, takie właśnie „czekoladki“ z niespodzianką serwuje swojej bohaterce oraz towarzyszącemu jej czytelnikowi, wiedzie krętymi ścieżkami, podsuwa miejsca, ludzi i okoliczności, które powodują ogromną przemianę Marianne. Dotąd była dla innych, poświęcała się, podporządkowała, nie chciała zbyt wiele dla siebie, jeśli cierpiała to w ciszy, w samotności, tak, aby nikt nie widział, starała się sprostać wymaganiom, za wiele nie mówić, zbyt wiele nie oczekiwać, zupełnie zapominając, że jest ważna, istotne są jej potrzeby, emocje, marzenia, że ma prawo do szczęścia. I właśnie wtedy, gdy postanawia tę niewesołą drogę radykalnie przerwać ginąc jako topielica, okazuje się, że wszystko może być inaczej. Trzeba tylko chcieć, znaleźć w sobie odwagę, zaryzykować, skoczyć na tę „głęboką wodę" i złapać wiatr w żagle, bo nigdy nie jest za późno na zmiany, a nade wszystko warto żyć i korzystać z tego przywileju nie tracąc ani chwili.

 Historia opowiedziana jest potoczystym, pięknym, bardzo plastycznym językiem, co sprawia, że czyta się książkę z przyjemnością, płynnie, wręcz w okamgnieniu. Jest tu wszystko, jest śmiesznie i strasznie, cała masa emocji i wzruszeń oraz wiele miejsca na refleksję. Uniwersalne prawdy, które przewijają się między wersami są niezwykle zgrabnie i celnie ujęte, bez żadnej przesady, zbędnego patosu, czy egzaltacji, po prostu w punkt. To jest moje pierwsze zetknięcie z twórczością Niny George, zatem nie jestem w stanie porównywać tej książki z „Lawendowym pokojem", natomiast z przekonaniem mogę stwierdzić, że było to udane spotkanie ze znakomitą książką. Autorka ma lekkie pióro i szlachetny styl, pisze mądrze, ale bez zadęcia i moralizatorstwa, za to z wdziękiem, dowcipnie, ciekawie i ironicznie. To niewątpliwa sztuka, na kanwie prozaicznej historii zbudować naprawdę sensowną, wartościową powieść, ona ma tę umiejętność doskonale opanowaną, osobiście jestem pod wrażeniem.